Dezinformacja w polskiej ufologii
Opublikowano w dziale UFO - nieznane obiekty latające
Dezinformacja w ufologii to zjawisko, które dotyka nie tylko badaczy w USA, ale także w Polsce, gdzie temat UFO często obrósł w mity i nieprawdziwe informacje. W artykule przyjrzymy się przypadkom dezinformacji, które miały miejsce w polskiej ufologii, analizując m.in. legendę o "katastrofie UFO w Gdyni" z 1959 roku oraz kontrowersje związane z Fundacją Nautilus. Zjawisko to, często potęgowane przez samych badaczy, wprowadza w błąd osoby zainteresowane zjawiskami paranormalnymi, co sprawia, że w poszukiwaniu prawdy warto być czujnym i krytycznym wobec dostępnych informacji.
Jednym ze zjawisk, z którym bardzo często stykają się badacze ufologii, jest dezinformacja. Według definicji encyklopedycznej dezinformacja to celowe przekazanie fałszywej informacji wprowadzającej w błąd odbiorcę. Pod tą definicję można jednak podciągnąć również takie działania, jak np ukrywanie pewnych informacji, wykradanie zebranych materiałów i inne czynności mające na celu uniemożliwienie zainteresowanej osobie dojście do prawdy w danej sprawie. Często stosowaną techniką dezinformacji jest mieszanie części prawdy z kłamstwami lub fałszywymi wnioskami bądź też przedstawiania częściowej prawdy jako całej prawdy na dany temat.
Do dezinformacji badaczy zjawisk paranormalnych dochodzi najczęściej w USA. Istnieje duże prawdopodobieństwo (według niektórych graniczące z pewnością), że rząd amerykański przeniknął wgłąb co najmniej jednej organizacji badawczej - NICAP, co miało miejsce w latach pięćdziesiątych. Prawdopodobnie zinfiltrował również inne organizacje badawcze. Liczne przypadki dezinformacji możemy zaobserwować m. in. w sprawach takich jak upadek obiektu Roswell czy słynna obserwacja dokonana przez Kennetha Arnolda.
Z dezinformacją ufologów mamy do czynienia również w Polsce - choć niewątpliwie zjawisko to występuje w mniejszej skali, niż ma to miejsce w USA. Mam podejrzenia co do jednej z grup badawczych działających w naszym kraju - ale o tym w dalszej części artykułu.
Niestety, często swoje robią również sami badacze. Jeszcze kilkanaście-kilkadziesiąt lat temu badacze, tacy jak Lucjan "Znicz" Sawicki czy Arnold Mostowicz, w możliwie największym stopniu przykładali się do swojej pracy, próbując wyjaśnić pochodzenie zjawiska UFO w oparciu o fakty naukowe. Dziś, niestety, wielu badaczy i grup badawczych goni za tanią sensacją, często uciekając się wręcz do oszukiwania czy naginania faktów, czego efektem jest wprowadzanie w błąd tej części społeczeństwa, która interesuje się zjawiskami paranormalnymi.
![]() |
Powyższe zdjęcia ukazały się kilka lat temu w nieistniejącym już serwisie ufo.nano.pl i zostały podpisane jako "upadek UFO do basenu portowego w Gdyni" - w rzeczywistości jednak zdjęcia te, pochodzące z archiwum nieżyjącego już badacza Kazimierza Bzowskiego, ukazują niezidentyfikowany obiekt latający przelatujący nad warszawskim Bródnem
Co tak naprawdę spadło do Bałtyku w 1959 roku?
Prawdopodobnie najwcześniejszy przypadek dezinformacji w ufologii w Polsce miał miejsce w styczniu 1959 roku. 21 stycznia około godziny szóstej rano w okolicach Gdyni do Bałtyku wpadł potężny bolid. Zaobserwowało go kilku pracowników gdyńskiego portu. Niedługo potem, 23 stycznia, do redakcji "Wieczoru Wybrzeża" zadzwoniło dwóch świadków. Powiedzieli, że około godziny szóstej rano zaobserwowali nadlatujący nad miasto od północnego zachodu duży talerz koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Obiekt na kilkanaście sekund zawisł nad miastem. Wkrótce potem przedmiot wpadł do wody. Sprawa przez kilkadziesiąt lat obrosła legendą i dziś większości znana jest jako "katastrofa UFO w Gdyni", zaś polscy ufolodzy przez długi czas wierzyli, że do Bałtyku wpadł niezidentyfikowany obiekt latający z kosmitami na pokładzie.
Nie będę tu opisywał wszystkich relacji i paranormalnych teorii dotyczących tego wydarzenia - zresztą, jak się za chwilę przekonacie, jest to zupełnie niepotrzebne. Początkowo wiele przesłanek przemawiało za autentycznością całej sprawy - byli świadkowie, artykuły w prasie, wywiady itd. Sprawa wydawała się być wiarygodna, ale do czasu - dokładnie do 2002 roku, kiedy to zaczął się jej przyglądać bardziej szczegółowo badacz Robert Leśniakiewicz.
Pojawiła się hipoteza, że 21 stycznia 1959 roku do basenu portowego nr IV w Gdyni wpadł nie pojazd UFO, a zwykły meteoroid - tłumaczyłoby to, dlaczego na miejscu nie znaleziono żadnych szczątków "metalowego gościa". Pracujący wówczas w porcie doker najpierw zauważył na niebie czerwony punkt, a po chwili - jasny błysk światła w kształcie stożka, mający jakieś 1,5 metra średnicy i 4 metry długości. Upadkowi obiektu do wody towarzyszył głośny huk. Nurkowie wysłani do przeszukania basenu portowego nie znaleźli niczego, co sugeruje, że meteoryt dość mocno wbił się w dno. Ponieważ nic nie znaleziono, nie ma stuprocentowej pewności, że był to meteoryt, wskazują na to jednak okoliczności zdarzenia. Według relacji świadka, obiekt świecił jeszcze pod wodą - mógł to więc być meteoryt żelazny.
Ponieważ jednak meteorytu nie odnaleziono, powstała kolejna teoria - otóż kształt stożka lub walca sugeruje, że mamy tu do czynienia z obiektem sztucznym, wytworzonym przez człowieka. Możliwość taką zasugerował w 2005 roku ukraiński ufolog dr Anton A. Anfałow. Według niego, obiektem tym mógł być wrak amerykańskiego satelity SCORE. Według amerykańskich wykazów, orbita, na jakiej umieszczono SCORE, dawała czas jego istnienia ok 2-3 tygodni. Ponieważ satelita ten był ostatnim krzykiem techniki roku 1958, zawierał on informacje, które dla niejednego wywiadu stanowiły nie lada gratkę. Biorąc pod uwagę krótki czas istnienia tego satelity i to, że był to satelita globalny - a więc okrążał on całą ziemię - jest bardzo prawdopodobne, że to on był obiektem, który upadł w 1959 roku do gdyńskiego basenu portowego.
Robert Leśniakiewicz wysnuł hipotezę, że ponieważ tuż po zdarzeniu rozpoczęła się gra wywiadów prowadzona nad głowami Polaków, należało całą sprawę zamaskować. Puszczono wówczas w obieg legendę o UFO, a niektóre jej elementy "wzmocniono" o podłożeniu jakichś zwłok, potem puszczono w obieg plotkę o kosmicie znalezionym na plaży itp itd.
Sprawa obiektu z Gdyni pod wieloma względami sprawę Roswell - tam również tajemniczemu wydarzeniu towarzyszyła masa plotek oraz sztucznie wytworzony szum medialny. Ktoś widział, ktoś powiedział, ktoś powtórzył - i tak powstała legenda, którą od czasu do czasu przywracają do życia różni tak zwani "ufolodzy".
Legenda obiektu z Gdyni pokutuje do dziś dnia, a w Internecie krążą rzekome zdjęcia upadającego obiektu (w rzeczywistości zdjęcia te, wykonane przez Kazimierza Bzowskiego, przedstawiają niezidentyfikowany obiekt latający, tyle że przelatujący nad Warszawą).
Wojsko polskie a UFO
Innymi przypadkami dezinformacji są incydenty, w które wmieszane jest wojsko. W Polsce najgłośniejszymi tego typu wydarzeniami były obserwacja eskadry niezidentyfikowanych świateł nad poligonem w Nadarzycach w październiku 1994 roku oraz obserwacja upadku nieznanego pojazdu powietrznego przez pluton wojskowy w Węgorzewie 15 marca 1997 roku. Oczywiście, istniały również inne przypadki, takie jak obserwacje niezidentyfikowanych obiektów latających przez pilotów, itd.
Zwykle, o ile takie zdarzenie zostanie nagłośnione, powstaje wokół niego szum informacyjny wywoływany głównie przez dziennikarzy i prasę, a współcześnie coraz częściej również przez ufologów (czy też osoby za ufologów się uważające). Zwykle w takich sprawach wojsko nabiera wody w usta i w rozmowach oficjalnych wszystkiemu zaprzecza. Jakichkolwiek informacji dowiedzieć się można jedynie od oficerów przebywających na emeryturze (nie obowiązuje ich już obowiązek zachowania tajemnicy). Po jakimś czasie często okazuje się, że obserwowany obiekt wcale nie musiał być pochodzenia pozaziemskiego i że tak naprawdę było to jakieś nowe urządzenie testowane przez armię.
![]() |
Zdjęcie przedstawiające obiekt ze Zdanów. Wątpliwości i nieścisłości zgłaszane przez ufologów z Polski i zagranicy spowodowały, że wiele osób zaczęło podejrzewać Fundację Nautilus o szerzenie dezinformacji
W pogoni za tanią sensacją
Jak już wspomniałem na wstępie, często do dezinformacji przyczyniają się - niestety! - sami badacze, czy też - nazwijmy ich w ten sposób - ludzie uważający się za badaczy. Bo jakim prawem osoba wprowadzająca społeczeństwo w błąd, naginająca fakty i szukająca li tylko rozgłosu może się uważać za badacza? Miast badaczem, osoba taka powinna nazywać siebie raczej "powiesciopisarzem".
Sami "powieściopisarze" to jednak mały "pan Pikuś". O wiele więcej zamętu sieją niektóre szukające taniej sensacji "grupy badawcze".
Koronnym wręcz przykładem takiej taniej sensacji wytworzonej przez "organizację badawczą" jest sprawa "UFO ze Zdanów", której rozgłos zapewniła Fundacja Nautilus. Sprawa ta lansowana była na stronie Nautilusa przez długie miesiące, mimo iż liczni ufolodzy zarówno w kraju jak i za granicą wytykali liczne nieścisłości, niedomówienia i inne elementy poddające w wątpliwość autentyczność całego zdarzenia. Fundacja Nautilus była jednak głucha na głosy ufologów i z uporem maniaka w dalszym ciągu głosiła "jedynie słuszną" wersję wydarzeń.
Przyjrzyjmy się bliżej sprawie obiektu ze Zdanów. Pierwsze podejrzenia budzi już fakt, że FN zajęło się sprawą Zdanów wkrótce po opublikowaniu kilku artykułów na ten temat przez dziennik "Fakt" w okresie od grudnia 2005 do stycznia 2006 roku:
- 20 grudnia 2005 – Pierwsza wzmianka o nalocie kosmitów na Zdany
- 12 stycznia 2006 – Opis obserwacji pojazdu UFO wypuszczającego wiązkę laserową w kierunku przewodów wysokiego napięcia – co powoduje zanik prądu w Zdanach. Publikacja "najlepszego na świecie zdjęcia UFO" dostarczonego redakcji przez rzekomego świadka zdarzenia, Macieja Talachę
- 25 stycznia 2006 – Mrożąca krew w żyłach relacja ze Zdanów: mieszkańcy chodzą po wsi z pochodniami i siekierami, na drzewach i słupach rozwieszają listy gończe za UFO
- 23 lutego 2006 – Opis wzięcia do statku UFO Piotra Sawickiego. Publikacja pierwszego na świecie zdjęcia wnętrza pojazdu UFO
Jak nietrudno się domyślić, artykuły w "Fakcie" zdobyły ogromny rozgłos - tym bardziej FN postanowiło zająć się sprawą. Efektem tego była cała seria artykułów na stronie FN, poświęconych obiektowi ze Zdanów. Zaprezentowano w nich "najlepsze zdjęcia UFO na świecie", przy czym wszystkie zdjęcia zostały wykonane z jednego miejsca i jednego kierunku, a gdy się przyjrzeć bliżej, okazuje się, że pokazywane w kolejnych artykułach "nowe zdjęcia" to w istocie jedne i te same fotografie, tylko inaczej skadrowane. Ale nie jest to jedyny element budzący zastrzeżenia badaczy. To, że zdjęcia są wykonane w jednym kierunku, w sposób oczywisty przeczy relacji świadka, który twierdzi, że osoba fotografująca biegała za aparatem przemieszczającym się nad polami.
Jeden ze świadków podaje dwie różne wersje zdarzeń - inną dla "Faktu", inną dla Nautilusa, na dodatek wersja dla Nautilusa zawiera masę sprzeczności. Brak innych świadków zdarzenia w sytuacji, gdy manewry UFO nad polami tuż przy drodze międzynarodowej miały trwać co najmniej 10 minut, a wedle pamięci świadka - nawet do 30 minut (wydaje się mało wiarygodne, aby w tym czasie nie przejechał choćby jeden samochód). Drugi ze świadków (równocześnie autor zdjęć), który opisał dla "Faktu" wzięcie przez UFO, nie chce się ujawnić. Badanie mające na celu sprawdzenie sugestii, że UFO ze Zdanów było tylko dwiema sklejonymi miskami, nie zostało przeprowadzone przez niezależną instytucję, ale przez badaczy związanych z Nautilusem, którzy nie mieli żadnej motywacji, aby udowodnić prawdziwość hipotezy "dwóch misek".
Ufolodzy z rosyjskiej grupy badawczej Necton przeprowadzili własny eksperyment z rzucaniem sklejonymi miskami. Efekt był podobny do tego, jaki uzyskano na zdjęciach ze Zdanów.
Niestety, sprawa Zdanów nie jest jedynym przypadkiem powodującym, iż Fundacja Nautilus przez wielu jest posądzana o szerzenie dezinformacji. Mniej więcej w tym samym czasie na łamach ich strony internetowej pojawiło się kilka artykułów pokazujących "odbicia obiektów UFO na karoserii samochodów", zauważyłem też co najmniej jeden przypadek naginania faktów w artykule tłumaczonym z języka obcego (sic!). Gdzieś w połowie roku 2006 na stronie Nautilusa ukazał się tekst opisujący obserwację cylindrowatego obiektu latającego nad Chicago w USA. W artykule można było przeczytać, że obserwacji dokonało ponad 150 osób. Gdy jednak zajrzałem do tekstu źródłowego (nazwa źródła była umieszczona pod artykułem), okazało się, że świadków było zaledwie piętnastu. Doszło więc do ewidentnego nagięcia faktów - trudno uwierzyć, żeby osoba znająca język angielski myliła "fifteen" z "one houndred fifty".
Dryfując w mieszance faktów i bajek
W Internecie wielu ludzi uważających się za ufologów czy profesjonalnych badaczy szerzy dezinformację, robiąc to celowo (np poprzez wymyślanie relacji czy wybiórcze podawanie faktów) lub nieświadomie (uznając za pewnik i powtarzając to, co napisali wcześniej wymienieni). Niestety, Internet i towarzysząca mu "anonimowość" pozwalają każdemu człowiekowi na świecie zamieścić w nim takie treści, jakie tylko chce - częstokroć niesprawdzone, a niejednokrotnie wręcz zmyślone.
Dlatego też, zgłębiając swoją wiedzę na temat zjawisk paranormalnych, musimy być przygotowani na to, że niektóre osoby, grupy badawcze czy też publikacje o tematyce ufologicznej i paranormalnej tak naprawdę nie są tym, czym wydają się być. Poszukując informacji na tematy paranormalne nie bierzmy za pewnik wszystkiego, co "podadzą nam pod nos".
Opracował: Ivellios