Nie zapomnij odwiedzić strony naszych partnerów - ich lubimy, ich polecamy!

SŁUCHAJ
ZALOGUJ SIĘ
ZAMKNIJ
Radio Paranormalium - zjawiska paranormalne - strona glowna
Logowanie przy użyciu kont z Facebooka itd. dostępne jest z poziomu forum

Dwa lata w Niebie


Dodano: 2018-04-25 03:22:45 | Wyświetleń: 2951
Zakładka Dodaj do zakładek · Udostępnij:  Facebook  Wykop  Twitter  WhatsApp

Dość długo nic na swoim paranormaliumowym blogu nie pisałem, wypadałoby więc skrobnąć parę słów. Tym bardziej, że całkiem niedawno minęła druga rocznica pewnego ważnego dla mnie wydarzenia. Rocznica z jednej strony wyjątkowo smutna, z drugiej jednak – radosna. Smutna, bowiem pod koniec marca 2016 roku dowiedziałem się o śmierci przyjaciółki, z którą kontakt urwał mi się nagle i niespodziewanie pół roku wcześniej; radosna zaś – bowiem jeszcze tego samego dnia, późną nocą, udało mi się ten kontakt ponownie nawiązać, a co więcej, pomogłem przyjaciółce dotrzeć na drugi koniec słynnego tunelu ze światełkiem…

Niniejsza notka (której ukończenie zajęło mi bite cztery tygodnie - a to tylko początek dłuższej historii...) w dużej części będzie oparta o moje dość obszerne notatki. Po odprowadzeniu, przyjaciółka dosłownie zasypała mnie różnego rodzaju znakami z tamtej strony, a później jeszcze zaczęły się dziać inne rzeczy, w tym… ostrzeganie przed nadchodzącymi atakami na radio! (tym ostatnim często towarzyszyło zresztą zrzucanie mi na głowę sporego arkusza papieru - ale o tym bardziej szczegółowo napiszę innym razem)

Wizje, sny, przekazy telepatyczne, jakieś z początku niezrozumiałe dla mnie symbole, przypuszczalnie również jakieś zdarzenia z dzieciństwa przyjaciółki – w pewnym momencie nazbierało się tego tyle, że postanowiłem to wszystko zacząć notować, a w późniejszym czasie uporządkować w postaci jednego doc’a, do którego wrzuciłem również kopie korespondencji z Dorotą, moją znajomą jasnowidzącą. Tak, gdy pomagałem przyjaciółce w różnych działaniach (prosiła o pomoc między innymi w nawiązaniu kontaktu ze swoją rodziną, która pozostała w naszym świecie), przyszedł taki moment, że nie widziałem innej możliwości jak tylko zacząć konsultować niektóre swoje kroki z ową jasnowidzącą, która w tego typu tematach ma nieporównywalnie większe doświadczenie ode mnie. Było to konieczne – w pewnym momencie po prostu nie bardzo wiedziałem, co dalej robić.

A pomóc chciałem tym bardziej, że przyjaciółka wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że bardzo brakuje jej tego kontaktu, najbardziej z mamą. Później do grona skontaktowanych (ja i Emilia uznaliśmy, że najlepiej nada się do tego  dreamwalking – czyli wspólne wchodzenie do snów) przyjaciółka zaczęła dołączać osoby z dalszej rodziny, a później przyjaciół z ziemskiego życia. Wspomniany wcześniej plik Worda z zapiskami osiągnął w chwili obecnej objętość 75 stron i od czasu do czasu zdarza mu się jeszcze nieco spuchnąć.

A cała ta życio-po-życiowa historia z odzyskaniem Emilii – bo tak nazywa się przyjaciółka – prawdopodobnie w ogóle by się nie zaczęła, gdyby nie… 30-dniowy ban na Facebooku. Gdyby nie moja – nazwijmy to po imieniu, choć może nieco przesadnie, ale trudno mi na to znaleźć inne określenie – upierdliwość, prawdopodobnie w ogóle nie dowiedziałbym się, że ta wspaniała dziewczyna odeszła z naszego świata.

Z Emilią znaliśmy się jakieś dwa lata, może trochę dłużej. Ze względu na dzielącą nas odległość (mieszkaliśmy praktycznie na przeciwległych krańcach Polski), nasza znajomość ograniczona była że tak to ujmę tylko do sfery internetowej. Mimo to, bardzo, bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język, mieliśmy jako tako regularny kontakt, czy to wymieniając prywatne wiadomości, czy to lajkując bądź komentując sobie różne treści na Facebooku. Jakoś tak zawsze miałem wobec niej same pozytywne odczucia. Fajna dziewczyna, przesympatyczna, miała mnóstwo ciekawych pasji i talentów, związanych głównie z muzyką, malarstwem, jak również językami. Pod względem tych ostatnich, niewątpliwie zawstydziłaby nawet samego Pudziana (który tańczy, śpiewa, recytuje, daje w ryja i gotuje). Była też wielką fanką anime. W ogóle z anime wiąże się pewien ciekawy znak, który kiedyś mi przekazała zaraz po moim przebudzeniu, gdy jeszcze tkwiłem gdzieś na granicy snu i jawy – ale to może zostawię na inną notkę.

Gdzieś pod koniec sierpnia 2015 kontakt z Emilką nagle się urwał. Wrzesień - też nic, głucha przerażająca cisza. W październiku pojawił się wpis o rozpoczęciu studiów. Ale poza tym znów cisza. Sądziłem, że to studia ją tak pochłonęły i zajęły jej czas. W grudniu wysłałem Jej życzenia urodzinowe - bez odpowiedzi, co było do niej kompletnie niepodobne. Na początku 2016 roku, w związku ze wspomnianym banem – 30-dniowym i dość dotkliwym dla osoby prowadzącej dużego fanpejdża, takiego jak profil Radia Paranormalium (ban na Facebooku wiąże się z blokadą WSZYSTKICH funkcji, nie możesz nawet odpisywać na wiadomości, w sumie jedyne co możesz to podziwiać, co umieszczają inni na swoich profilach – ale o choćby polajkowaniu czegokolwiek zapomnij!) – musiałem się przeprowadzić na nowe konto na Facebooku, więc do wybranych osób rozesłałem zaproszenia, wraz z wiadomością (tę wysyłałem już po zdjęciu mi blokady), aby dać potwierdzenie że konto jest autentyczne i nie jest to żaden fejk.

W końcu, gdzieś pod koniec marca 2016 roku, przyszła jakaś wiadomość z konta Emilki. Przyszła, jednak nie na moje prywatne konto, a na skrzynkę na fanpejdżu Radia Paranormalium. Już sam początek wiadomości wyświetlony w tym panelu na privy na fanpejdżu – Panie Marku… – sugerował, że stało się coś poważnego. Ale prawdziwy szok dopiero miał nadejść…

Jestem ojcem Emilki. Emilka niestety nie odpowie już na Pana zaproszenie. Emilka zmarła w wakacje 2015 roku.

(nie jest to dosłowny cytat, w wiadomości była podana dokładna data oraz miejscowość, w jakiej Emilka opuściła nasz świat – celowo ich nie podaję, po prostu mam powody, aby możliwie najbardziej utrudnić identyfikację tej dziewczyny)

Przez bardzo długą chwilę tkwiłem w stanie ciężkiego szoku, nie bardzo wiedząc, co dalej począć, co odpisać. Chciałem zapytać, co się biednej Emilce stało, jednak składając powoli słowa litera po literze skończyłem tylko na kondolencjach. Pytanie, nieco już ochłonąwszy, zadałem kilka dni później, ostatecznie jednak ze strony ojca Emilki nie doczekało się odpowiedzi. Nie ponawiałem już później prób kontaktu, nie chcąc męczyć emilkowego taty tym tematem.

Jako że w przeszłości zdarzyło mi się już, że z konta pewnej dziewczyny – nazwijmy ją na szczęście niedoszłą potencjalną przyszłą nieprzeciętnie popieprzoną kandydatką na żonę - przyszła wiadomość o jej śmierci (a po czasie się okazało, że jest tak martwa że aż żywa i robi w jajo pięciu następnych!), moja przezorność nakazywała mi zweryfikować tę informację. Niestety, tym razem okazało się to prawdą - na stronie jej parafii znalazłem ogłoszenie o mszy żałobnej w jej intencji, jest też wymieniona w przemówieniu rektora swojej uczelni (na którą dostała się krótko przed odejściem z tego planu istnienia) obok kilku innych osób, w intencji których rektor poprosił o chwilę ciszy.

Emilia odeszła, mając zaledwie 18 lat. Za wcześnie, Emilko, zdecydowanie za wcześnie…

Gdy tak, litera po literze, z bólem składałem wyrazy współczucia, w pewnym momencie coś jakby na chwilę wymazało wszystkie moje myśli i zastąpiło je komunikatem: Emilce trzeba pomóc, bo nie dotarła na koniec słynnego tunelu ze światełkiem. Trzeba wysłać jej potężną porcję energii miłości, oczyścić ją i pomóc jej dotrzeć do celu. I to jak najszybciej. To było wołanie o pomoc, którego – jak czułem – w żadnym wypadku nie mogłem zignorować.

Od kilku lat, z mniejszą lub większą regularnością, medytuję, oczyszczam się, pracuję z energiami na tyle na ile potrafię, i czasami dowiadując się o czyimś odejściu (celowo nie używam określenia śmierć - przeczytawszy w życiu całe tony różnych treści o NDE i reinkarnacji oraz mając już za sobą kilka udanych odprowadzeń, doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że coś takiego jak śmierć po prostu nie istnieje) z niewiadomych dla mnie powodów odczuwam potrzebę, żeby tej osobie się przyjrzeć, pooczyszczać, pomóc jej. Najczęściej dzieje się to w przypadku osób młodych, których zgon nastąpił nagle i niespodziewanie. Nie inaczej było w przypadku Emilii.

Tu na moment się zatrzymam, by zaznaczyć, że od czasu do czasu, mniej lub bardziej regularnie, słucham nagrań hemi-sync - zależnie od potrzeby puszczam sobie The Master Mind na poprawienie koncentracji (działa! O czym świadczy zdanie wszystkich sesji egzaminacyjnych bez najmniejszej pomocy magicznego narzędzia o nazwie ściąga), mam też parę nagrań wspomagających aktywację czakr, oraz jedno wspomagające działanie czakry Trzeciego Oka. Tak się akurat złożyło, że tuż przed tym jak dowiedziałem się o odejściu Emilii, urządziłem sobie parę sesji z tym ostatnim nagraniem. Zawsze staram się tego wszystkiego słuchać z najwyższą ostrożnością. Staram się również na początku każdej medytacji oczyszczać energetycznie, a jeśli czas i samopoczucie na to pozwalają, stosuję oczyszczanie metodą 100 powolnych oddechów przeponowych.

Wspomniane nagranie aktywujące Trzecie Oko dostępne jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=RbXe_idx564

Jak się przekonacie w dalszej części tego wpisu, podczas odzyskiwania Emilki wykorzystałem wiedzę zdobytą w trakcie medytacji grupowych, o których wspomniałem w notce pt. Panna X i tajemniczy staruszek w błękitnych szatach.

Tak więc, tego samego wieczora, gdy tylko zweryfikowałem tę smutną informację, rozpocząłem medytację, podczas której za cel postawiłem sobie nawiązać kontakt z Emilią, oczyścić ją i pomóc jej dotrzeć do światła na końcu tunelu. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku Panny X, owo światło pojawiło się jak gdyby samo z siebie, pod koniec oczyszczania.

Gdy już dokonałem tego energetycznego oczyszczenia, Emilię zobaczyłem prawie natychmiast po rozpoczęciu właściwego działania. Trochę była zakurzona i wyglądała na zagubioną, więc jak tylko potrafiłem oczyściłem ją. Przypomniało mi się, że zarówno podczas medytacji grupowych, jak i z różnych innych źródeł typu książki, filmy i inne materiały o NDE i reinkarnacji, często napotykałem na wzmianki o świetlistym ogrodzie czy też mieście ze światła (może to to samo?), zresztą pamiętam że podczas medytacji w grupie wprowadziliśmy w takie miejsce kilka osób. Postanowiłem więc również Emilce pokazać drogę. Właściwie to odprowadziłem ją, nie czekając, aż ze światła ktoś wyjdzie i ją odbierze.

Nie pamiętam, czy jeszcze przed wejściem do tego świetlistego ogrodu czy już po wejściu, ale zapytałem Emilię, co tak naprawdę Jej się stało. Po dłuższej chwili, tak jakby się zastanawiała czy odpowiedzieć czy nie (a jeśli tak to jak to ująć), otrzymałem serię obrazów. Polegało to na tym, że jak gdyby uwieczniona na czarno-białym filmie dziewczyna stoi w miejscu, nagle obraz zaczyna się chwiać, rozmywać, zaraz potem dziewczyna zostaje uderzona przez jakiś obiekt i upada. Trochę to wyglądało jak takie uderzenie przez szybko jadący samochód, jednak samego samochodu nie zauważyłem. Co więcej, to raczej Emilka uderzyła się o ten obiekt, nie odwrotnie. Analizując całą wizję w następnych dniach, doszedłem do wniosku, że doszło do jakiegoś tragicznego wypadku i że odejście nie było skutkiem działania osób trzecich ani też nie było skutkiem celowego działania samej Emilii.

Od tamtej pory co wieczór medytowałem w jej intencji (i właściwie, ze sporadycznymi przerwami, robię to do teraz), coś tam działam (nawet wspólnie działamy z Emilią, ale o tym może kiedy indziej), wysyłam energie i robię różne inne rzeczy. Czasami te wizje i działania okazują się bardzo fajne i przyjemne, Emilia zawsze się cieszy gdy się w ten sposób spotykamy, początkowo jednak – co mnie szczerze mówiąc trochę smuciło – słyszałem od niej stwierdzenia typu „Jesteś jedynym, który mnie tu odwiedza”. A może jestem po prostu jedynym, który wie jak to zrobić...

Przestała tak mówić właściwie w momencie, gdy jakieś dwa ziemskie miesiące później (określenia ziemskie miesiące używam dlatego, że Emilia podczas spotkań bez przerwy powtarza, że coś takiego jak czas – przynajmniej taki jaki pojmujemy i używamy tu, na Ziemi – tak naprawdę nie istnieje) zaczęliśmy podczas tych naszych spotkań trenować wspomniany wcześniej dreamwalking – być może właśnie dzięki temu Emilce udało się ponownie nawiązać kontakt z rodziną i przyjaciółmi pozostałymi w naszym świecie. Oczywiście, można długo się rozwodzić nad tym, po co w ogóle nieboszczykowi taki kontakt jest potrzebny – może żeby uspokoić bliskich, sprawić by przestali rozpaczać po jego odejściu? A może wynika to z potrzeby oczyszczenia relacji. Zresztą, podczas późniejszych rozmów między tym a tamtym światem, Emilia często wspominała, że chwile gdy ktoś płacze z powodu jej odejścia strasznie ją męczą – ale w taki sposób, że ona sama zdaje sobie sprawę, że nie może tak po prostu podejść i przytulić rozpaczającego, by ten poczuł ją i dostrzegł fizycznymi zmysłami i dzięki temu się uspokoił. Musi wtedy spróbować pomóc w inny sposób.

Nawiasem mówiąc, pierwszą osobą, do której snu niejako na moich oczach weszła Emilka, była jej mama. Widok córki witającej się z matką po tak drugiej rozłące i towarzysząca temu eksplozja radości ich obu były po prostu nieprawdopodobnie wzruszające.

Wracając jednak do próby ustalenia czy też dowiedzenia się, co się Emilce stało. Kilka dni po odprowadzeniu, podczas jednego z takich spotkań fizyczno-niefizycznych, zauważyłem, że Emilia nagle ni z gruszki ni z pietruszki rozpłakała się. Nie wiedziałem co się dzieje, nie miałem pojęcia co robić, więc pytam – „Co Ci jest? Stało się coś?” Ona na to: „On tam był do samego końca...” (albo coś podobnego, nie pamiętam już dokładnie czy był „tam” czy „w pobliżu”), pytam: „Kto?” - Emisia nadal płacze, następuje chwila ciszy, po czym ja jeszcze raz zapytuję: „Czy możesz mi powiedzieć, co się tam stało, jak do tego doszło?” I dostaję kolejny obraz, tym razem odmienny od filmu, który zobaczyłem kilka nocy wcześniej: Emilia stoi na jakiejś stacji kolejowej, nagle potyka się i wpada pod pędzący pociąg, ktoś z bliskich biegnie żeby ją stamtąd wyciągnąć... ale jest już za późno.

Pierwsze nasze spotkania po odprowadzeniu (czy też odzyskaniu – przyznam że niezbyt jestem obznajomiony z terminologią stosowaną przez śp. Bruce’a Moena, w tej notce obu określeń używam zamiennie na opisanie tego samego procesu udzielenia odeszłej osobie pomocy w przejściu na tamten świat) pod pewnymi względami wyglądały praktycznie tak samo – mam na myśli wygląd miejsca, w którym się spotykaliśmy. Piękne okoliczności przyrody, wygodna ławka, do tego piękna, iście wiosenna pogoda i nieustannie towarzyszący nam powiew świeżości i błogości. I ten błogi spokój… oraz unoszący się wokół Emilki silny słodkawy zapach, przywodzący na myśl odżywkę do włosów. Dopiero niedawno zrozumiałem, że to właśnie mógł być jeden z pierwszych znaków, być może mający stanowić wskazówkę co do tego, w jakich okolicznościach Emilce przyszło nagle i niespodziewanie opuścić ten ziemski plan istnienia. Właściwie to nie wiem, kiedy ów zapach w końcu ostatecznie się ulotnił, towarzyszył jednak Emilce bardzo długo. Prawie tak, jak gdyby przed każdym naszym spotkaniem intensywnie pielęgnowała włosy.

Ta wizja z wpadnięciem pod pociąg jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że jej odejście było dziełem cholernie nieszczęśliwego, tragicznego w skutkach wypadku. Tylko kim była owa bliska osoba? Na tę chwilę stawiałem na ojca, który – przypominam – jako pierwszy poinformował mnie o jej odejściu.

Te wizje, wszystko co Emilia mi pokazywała i mówiła podczas tych medytacji i działań, wszystko to spowodowało u mnie coraz bardziej nieodpartą potrzebę dowiedzenia się od kogoś w naszym świecie, co tak naprawdę się wydarzyło. Niecały tydzień po odprowadzeniu postanowiłem więc w końcu odświeżyć swoje stare konto na znanym portalu społecznościowym i poszukać kogoś, kto mógłby mi to jakoś opisać. Wchodzę więc na profil Emilii i szukam. Szukałem tak, aby nie trafić na któregoś z członków jej rodziny. Po prostu… nie chciałem im zadawać niepotrzebnego bólu takimi pytaniami i zmuszać do odświeżania i tak jeszcze mocno żywego wspomnienia o odejściu tej fantastycznej dziewczyny.

W końcu napisałem do pewnej Joanny. Odpisała po parunastu minutach, jednak z jej wiadomości wyczułem tak mocno bijącą energię chłodu i olewu – poczułem się wręcz, jakbym stanął przed otwartą lodówką – że postanowiłem szukać dalej. Właściwie, hm, postanowiłem… raczej coś mi kazało kontynuować poszukiwania. Oczywiście, Joanna opowiedziała mi co się stało, jednak jej wiadomość sprawiała wrażenie jak gdyby była sformułowana trochę na zasadzie „no, zmarła bo zmarła, na ch** drążyć temat” (oczywiście odpowiedź pozbawiona była słów i sformułowań powszechnie uważanych za wulgarne). To mnie po prostu odrzuciło. Szybko się pożegnaliśmy, i wróciłem do poszukiwań. Choć opisała mi dość dokładnie, co sama wiedziała, to jednak czułem, że tej dziewczyny nie powinno się darzyć jakimś przesadnie dużym zaufaniem. Coś lub ktoś kazało mi szukać dalej – widocznie na tę właściwą osobę dopiero miałem trafić.

Po chwili trafiłem na dziewczynę imieniem Natalia. Właściwie natychmiast gdy spojrzałem na jej nazwisko i zdjęcie, w mojej głowie bardzo głośno i doniośle, z wyraźnie wyczuwalną radością, odezwał się młody kobiecy głos: „Tak, tak, napisz do niej, napisz!” – czyżby to Emilia mnie o to prosiła?

Napisałem więc. Okazało się, że trafiłem na dziewczynę, dla której Emilia była jedyną prawdziwą przyjaciółką i do której jako jedynej miała naprawdę pełne zaufanie. Nic więc dziwnego, że bardzo mocno przeżywała odejście Emilki. Z jej wiadomości dało się wyczuć, obie dziewczyny łączy naprawdę wielka przyjaźń, ciepło i sympatia.

Ta trudna dla nas obojga rozmowa niejako zmobilizowała mnie do tego, żeby podczas wieczornych medytacji spróbować jakoś umożliwić czy ułatwić Emilce kontakt z pozostającymi w naszym świecie bliskimi i przyjaciółmi. Natalia w pewnym momencie stwierdziła, że bardzo chciałaby z Emilią porozmawiać, że bardzo często mówi do niej, jednak nie słyszy odpowiedzi. Potrzebę niesienia pomocy poczułem po pewnym czasie tak bardzo, że zaraz następnego dnia podsunąłem Natalii pomysł, aby spróbowała świadomego śnienia – ale nie do końca kontrolowanego, chodziło o takie sny, w których Natalia nie będzie niejako podświadomie dyktować w myślach, jakich odpowiedzi spodziewałaby się od Emilii. Wspomniałem też nieco o medytacji, która – o czym przekonałem się osobiście – bardzo pomaga oczyścić umysł i wyostrzyć ten tajemniczy szósty zmysł, dzięki czemu mamy większe szanse dosłyszeć to, co próbują nam powiedzieć odeszli z tego planu istnienia.

Od Natalii dowiedziałem się z najdrobniejszymi szczegółami, co się wydarzyło owego feralnego sierpniowego dnia:

Emilia przebywała w tym czasie sama w mieszkaniu. Była w łazience i szykowała się na wyjazd i spotkanie z chłopakiem. W pewnym momencie jednak z jakiegoś powodu zasłabła, uderzyła o coś głową, po czym wpadła do wanny. Jej włosy zatkały odpływ, biedna dziewczyna utopiła się w 10 cm wody...

Pech chciał, że zaledwie kilka minut wcześniej jej brat wyszedł z mieszkania, by pojechać do rodziców. Zanim przyszła pomoc, było już za późno...

Kilka miesięcy później, na innym serwisie społecznościowym (już nieistniejącym), poznałem Aleksandrę. Jak się okazało, ją z Emilią również dużo łączyło, bo nie dość że się przyjaźniły, to jeszcze były sąsiadkami. Według tego, co jej samej udało się dowiedzieć, możliwą przyczyną śmierci mógł być zawał serca (choć wersję z wypadkiem również zna). Emilia pisała kiedyś o kłopotach kardiologicznych, nigdy jednak nie przypuszczałbym, że mogło to się skończyć aż tak tragicznie.

Gdy później ponownie zacząłem analizować te wszystkie wizje, i to co się dowiedziałem z odpowiedzi Emilii, oraz porównywać z tym co przez łzy opisała mi Natalia, wszystko zaczęło mi się układać w całość. Moja interpretacja połączona z analizą przeprowadzoną trochę metodą na ojca Klimuszkę wygląda następująco:

Chwianie i rozmywanie się obrazu oznaczało, że Emilia nagle poczuła się słabo. Uderzenie w jakiś twardy obiekt – uderzyła o coś głową i straciła przytomność. Wrażenie uderzenia przez samochód oznaczało, że zderzenie z tym obiektem musiało być rzeczywiście bardzo mocne. Upadek. Wizja z wpadnięciem pod pociąg mogła mieć na celu utwierdzenie mnie w tym, że rzeczywiście doszło do wypadku, nie z winy Emilii, nikt jej też w tym nie pomógł. Samym wpadnięciem pod pociąg Emilia mogła dać mi do zrozumienia, że to wszystko rozegrało się bardzo szybko, odejście nastąpiło w sposób gwałtowny. Tym, który do końca był w pobliżu, rzeczywiście mógł być jej brat.

Właściwie w tej pierwszej wizji zabrakło tylko wanny z wodą. Chociaż nie mam pewności, czy to nie zależało być może od perspektywy z jakiej widziałem Emilię – obecność lub brak tego elementu stawiam pod znakiem zapytania. Poza tym, wszystko inne się zgadzało.

Nastąpił więc cholernie nieszczęśliwy zbieg okoliczności, splot wydarzeń, zakończony tragedią. A wystarczyło, żeby brat pozostał chwilę dłużej w mieszkaniu... nie chcę wiedzieć, co czuł gdy tylko dowiedział się, co się stało.

W dalszej części rozmowy odniosłem wrażenie, że chyba wiem, skąd ta energia chłodu, olewu i ogólnego mamtowszystkowdupstwa, jaką czułem podczas krótkiej rozmowy ze wspomnianą wcześniej Joanną. Opis jej zachowania względem Natalii, jak też zachowania podczas uroczystości żałobnych, dosłownie mnie poraził. Podobnie zresztą jak zachowanie chłopaka Emilki. Nie wdając się w szczegóły, to wszystko było, delikatnie rzecz ujmując, w najwyższym stopniu nietaktowne i poniżej wszelkiej krytyki.

Jak wspomniałem na początku tej dość długiej notki, w pewnym momencie, pracując z Emilią i pomagając jej podczas tych moich wieczornych medytacji, doszedłem do punktu, w którym nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Poprosiłem więc o pomoc znajomą jasnowidzącą, Dorotę. Poza udzieleniem pewnych wskazówek i upewnieniem mnie, że idę w dobrym kierunku, Dorota zeskanowała Emilię (i przy okazji też Joannę i chłopaka Emilki – oboje okazali się czarni) i w pewnym momencie napisała coś, co zastanawia mnie do teraz: że Emilia mogła mieć we krwi i mięśniach jakąś substancję. Nie napisała wprost, że widzi we krwi coś czego nie powinno tam być, jednak wyraźnie czuła jej zawroty głowy, dodając przy tym, że Emilia była stabilną osobą, o dobrej percepcji, koncentracji, itd. (biorąc pod uwagę wersję o zawale serca, zastanawiałem się później – może tą substancją czy czymś we krwi był zator?) Zdaniem Doroty, to chłopak Emilii mógł być tym obecnym w pobliżu do końca – mógł nie udzielić jej pomocy. W pewnym momencie Dorota stwierdziła wręcz, że mógł on maczać palce w jej przedwczesnym odejściu. Kłóci się to trochę z tym, co twierdzą Natalia i Aleksandra – według ich wiedzy, Emilia była sama w mieszkaniu. Z drugiej jednak strony, one mogą nie wiedzieć wszystkiego.

Dorota dodała też: Masz z Emisią doskonały kontakt, ona naprowadzi ciebie na wiele rzeczy nie tylko z jej życia. I rzeczywiście, tak się stało – na przestrzeni kolejnych miesięcy, Emilka dosłownie zasypała mnie różnymi znakami. Zapisałem wszystko, co udało mi się zapamiętać. Włącznie ze snem, w którym najwidoczniej wcieliłem się w jakiegoś jej kolegę ze szkoły i wyciągałem ją na wpół przytomną z basenu – to było coś jakby zasłabnięcie podczas w-fu na basenie. W tym śnie Emilia wyglądała na jakieś 13, może 14 lat. Nie wiem, czy do takiego zdarzenia doszło naprawdę, jednak ten sen był, hm… podejrzanie mocno realistyczny. Ale o snach i znakach zrobię może osobną notkę. To znaczy, zrobię, jeśli kiedyś się do tego zmotywuję – w momencie, gdy piszę te słowa, mijają dwa tygodnie (a może i więcej!) [a teraz, gdy przeglądam ten wpis – jest noc z 18 na 19 kwietnia 2018 r. – i wprowadzam, mam nadzieję, ostatnie już poprawki, zaczyna się już czwarty tydzień] od momentu, gdy rozpocząłem pracę nad niniejszym wpisem! To pokazuje, jak trudny to dla mnie temat. Dopieszczam tę notkę bez przerwy, czytam dziesięć razy co właśnie napisałem, zmieniam, poprawiam, sprawdzam z notatkami… nie chcę niczego spaprać.

[Być może niektórzy z czytających tę notkę pukają się w głowę, a w tym momencie zaczną pukać się jeszcze mocniej i szukać dla mnie dobrego psychiatry – honestly, dear readers, I don’t give a fuck about that, think of me what you want. Kilka dni temu, po tym jak zapisałem sobie w ówczesnym stanie tę notkę by następnego dnia kontynuować pracę, otrzymałem podczas medytacji przekaz od Emilii z prośbą o usunięcie pewnego fragmentu odnoszącego się do jej chłopaka. Ponieważ nie raz już mi się zdarzyło, że zignorowanie próśb z „tamtej strony” może nieść za sobą nieciekawe konsekwencje – prośbę spełniłem]

Teraz, w momencie gdy piszę te słowa, jest 11 kwietnia 2018 roku. Mijają dokładnie dwa lata od Ambientowego Wieczoru, który zadedykowałem pamięci Emilki. W playliście - najbardziej naładowane emocjami utwory Owsey’a, Stumbleine’a i paru innych regularnie goszczących w oprawie muzycznej RP kompozytorów. Na sam koniec audycji puściłem jedno z jej nagrań – pięknie śpiewała! Po pożegnaniu się i zejściu z anteny nie wytrzymałem i wybuchnąłem płaczem…

Płakałem dość długo. Nie mogłem powstrzymać tego niekończącego się potoku łez. Było to jakieś 10 dni od momentu, gdy dowiedziałem się o odejściu Emilki, i od pamiętnej nocy, podczas której nawiązałem z nią kontakt i ją odprowadziłem. I mimo że przez cały czas miałem z Emilią kontakt – szczególnie w momentach spokoju – to jednak całe dziesięć dni pęczniała ta cholerna bomba żalu, smutku, bólu, rozpaczy i tęsknoty. Aż w końcu wybuchła, gwałtownie, niespodziewanie i bardzo boleśnie…

I tak leżę i płaczę… i nagle, w środku nocy, leżąc w łóżku, słyszę bardzo głośno i wyraźnie młody, piękny, kobiecy głos – głos Emilii. Zupełnie tak, jak gdyby przyszła i stanęła tuż obok. Co mówiła? Marek, nie płacz! Przestańcie wszyscy płakać, wasze łzy mnie BOLĄ!

Natychmiast się uspokoiłem…

No dobra, spokój, trzy głębokie wdechy… to jeszcze na koniec wypadałoby wyjaśnić, skąd w tytule tej notki wzięło się słowo Niebo. Otóż wiele elementów – w tym pewne znaki, jak też przepełniona miłością i błogością atmosfera oraz piękne miejsca, w których spotykamy się z Emilią podczas tych moich medytacyjnych podróży mentalnych – wskazuje, że właśnie do takiego wymarzonego przez wielu miejsca trafiła Emilia. W zapisanych przeze mnie w obszernym cyfrowym pamiętniku jej słowach można znaleźć takie sformułowania, jak: to miejsce jest przepełnione miłością, czuję ją tak jak gdybym ciągle doświadczała jej od nowa, kocham was wszystkich, nie potrafię już nie kochać, i wiele podobnych.

Ze znaków niewerbalnych, za pewną wskazówkę co do rodzaju miejsca, które stało się miejscu zamieszkania Emilki można uznać… kota. Gdzieś w połowie kwietnia 2016 roku załatwiałem pewne swoje sprawy w centrum Katowic. W drodze powrotnej doświadczyłem czegoś, co w okresie bezpośrednio po odprowadzeniu Emilii zdarzało mi się dość często – wszystkie moje myśli zostały na moment jak gdyby wymazane, a zastąpiła je jedna krótka, powtarzająca się w kółko myśl o jednej i tej samej treści. Tym razem była to myśl o białym kocie. Bi

Zachęcamy również do lektury innych wpisów tego użytkownika
Komentarze · Dodaj komentarz
  • Arek
    (2018-04-28 23:32:55)
      📧 pw | 📧 email | 👮 raport

    Bardzo , bardzo ładnie to opisałeś.


    | Odpowiedz



Twój nick:
E-mail (opcjonalnie):
Komentarz:



Powiadamiaj o odpowiedziach na mój komentarz
(wymagany email):

Zanim napiszesz komentarz, zapoznaj się z zasadami publikowania komentarzy.

Uwaga: Jeśli chcesz odpowiedzieć na komentarz innego użytkownika, prosimy skorzystaj z przycisku "Odpowiedz". Pozwoli to uniknąć w przyszłości bałaganu w dyskusji.
TWÓJ BLOG
INNE WPISY
TEGO BLOGERA
NAJNOWSZE KOMENTARZE
NA BLOGACH
Skontaktuj się z nami
Copyright © 2004-2024 by Radio Paranormalium