Witam, przeglądałam temat żeby sprawdzić, czy było coś podobnego do snu, który mnie interesuje i znalazłam swój dawny sen. Całkiem o nim zapomniałam i widzę, że nie było do niego żadnej odpowiedzi, ale sam sen mnie zaintrygował, jestem ciekawa, co mógł znaczyć, więc jeśli ktoś miałby chwilkę, proszę o odpowiedź. Treść kopiuję.
W wiklinowym koszu leżały dwa nowo narodzone kotki. Jeden był chory, czarny, malutki. Drugi- biało czarny, zaraz po urodzeniu był duży, jak kilkumiesięczny kiciuś. Matki nie było. W tym śnie, miałam wybrać którego kotka zabrać do domu. Wolałam tego czarnego, był malutki jak rączka kilkuletniego dziecka, bardzo chciałam go wyleczyć. Czułam to pragnienie bardzo mocno, tak jakby było prawdziwe. Ten czarny kotek lubił mnie, chociaż trzeba było go karmić przez strzykawkę. Teraz sobie przypominam, że miał bardzo poklejoną sierść, były w niej chyba jakieś mszyce, czy coś takiego malutkiego podobnego... A, ten drugi kot-biały w czarne łaty był bardzo wredny. Już miałam tego chorego zabrać do domu, a on nie żył. Sierść miał gładką, błyszczącą, ale w okolicach brzuszka, odbytu i pyszczka miał dalej mocno poklejone futerko. Łaziły po nim muchy. Tego drugiego kota nie było, ale wiedziałam, że to przez niego kociak zdechł. Co dziwniejsze, nie pamiętam żadnych emocji na widok martwego ciała, nawet teraz jak o tym myślę, jestem jakaś taka... obojętna. Przecież tak bardzo chciałam malucha wyleczyć. Zapomniałam dodać, że te kotki były braćmi. Dziwna jest też perspektywa-w tym śnie, wszystko było pokazane moimi oczami, ale byłam przy tym jakaś dziwnie nieobecna. Zwykle w śnie widzę wszystko z boku. Zwykle się nie przejmuję snami, ale ten pozostawił po sobie jakieś takie dziwne wrażenie... Taki lęk wymieszany z obojętnością. Dlatego chciałam sprawdzić znaczenie.
Teraz mi się jeszcze przypomniało, że przed samym obudzeniem koty znikły, został tylko pusty koszyk, nie pamiętam dokładnie, ale chyba zniknęło też otoczenie (podwórko mojej babci) a ja się śmiałam, tylko nie pamiętam z czego.
I sen z którym przyszłam.
Spacerowałam po miejscu, którego nie poznawałam, nie miało żadnych charakterystycznych elementów, właściwie było jakby rozmyte. Nagle pomyślałam, że chcę wylądować na łące, na której będzie czekał mój przyszły chłopak. Pobiegłam, wybiłam się z jakiegoś sporego korzenia i leciałam. Wylądowałam na łące. Było kilka delikatnych wzniesień, zielona, długa trawa, łąka jak łąka. Po środku kilka małych drzew i gęste zarośla. Obeszłam je dookoła, rozejrzałam się. Nie muszę dodawać, że byłam tam całkiem sama, prawda?
Mój wiek delikatnie mówiąc, do zaawansowanych nie należy, więc wątpię, abym miała skończyć jako stara panna. Jestem tylko ciekawa
Sorki, że dwa sny, jeśli to problem, bardziej zależy mi na tym 2