''To był obłęd!
Opowiesz mi o tarocie? – pytam Maćka Sikorskiego, który ma za sobą długą drogę poszukiwań we wschodnich duchowościach. Przymyka oczy, na jego twarzy widzę grymas. Niechętnie wraca do wspomnień.
– Gdy zacząłem interesować się ezoteryką, natknąłem się od razu na tarota. I wpadłem w niego po uszy. Połykałem wprost książki, przede wszystkim Jana Wiktora Suligi, człowieka, który wypromował tarot w Polsce. Co ciekawe, on sam niedawno nawrócił się i mówi wprost o zagrożeniach płynących z rozstawiania kart.
Karty zrobiłem sam. Służyły mi przede wszystkim do zapoznawania się z przyszłością i do medytacji. Bo w tarota wchodzi się na dwóch warstwach: intelektualnej (poznaje się świat hebrajskich liter, kabalistycznych symboli) i intuicyjnej, w której otwierasz się na... no właśnie na co? To jest pytanie…
Karty chodziły za mną krok w krok
Rozkładałem karty, ale nie były one dla mnie abstrakcją. Szukałem w nich konkretnych odpowiedzi. Działo się to wszystko przed moim nawróceniem, w momencie gdy kompletnie nie wiedziałem, dokąd zmierza moje życie. Szukałem rozwiązania w kabale.
Wszyscy mistrzowie tarota mówią, że nie można go rozkładać zbyt często. Ja nie przejmowałem się tym. Gdy nie uzyskałem odpowiedzi, której oczekiwałem, rozkładałem karty po raz drugi, trzeci, czwarty. W pewnym momencie doszedłem do tego, że chciałem zrobić swoje karty. By to uczynić, musiałem mieć przemedytowane arkana mniejsze i większe. Taka medytacja polega na tym, że ma się przed oczami jedną kartę, wizualizuje się ją. Pierwszy alarm zaczął się wtedy, gdy zacząłem medytować nad pewną kartą. Była to dziewiątka, postać eremity. Doznałem takiego przerażającego stanu, że wszędzie, gdzie przychodziłem, widziałem symbole z tej karty. Medytowałem postać eremity w niebieskim stroju, a później przychodziłem do miejsc, gdzie wszystko przypominało mi tę kartę, spotykałem ciągle ludzi w niebieskich koszulach. Nie widziałem już rzeczywistości, wszędzie widziałem kartę tarota. Zaczęło mnie to prześladować. Eremita nie był już papierową kartą, stawał się całym moim światem. Widziałem go wszędzie.
Zacząłem się bać
Bo tarot nie jest niewinny. Zaczyna dotykać całego twojego życia, wszystkich twoich wyborów. Same rozłożenie kart powoduje, że człowiek przestaje myśleć samodzielnie. Zaczyna szukać na zewnątrz tego, co ujrzał w kartach. Zatraca się, nie podejmuje już żadnej decyzji sam.
W pewnym momencie karty zaczęły pojawiać się w moich snach. Rozkładałem je kilka razy dziennie, a potem tylko szukałem tego, co w nich ujrzałem. Próbując rysować karty, tworzyłem jakieś obrazy, a później spotykałem na przykład tak samo ubrane osoby. W końcu zacząłem w domu wyczuwać jakiś konkretny byt. Czułem bardzo intensywnie obecność osoby, którą narysowałem. Wiem, że wydaje się to nieprawdopodobne, ale takie miałem doświadczenie. Nigdy dotąd nie bałem się, ale wtedy odczułem potworny lęk. Nie chciałem mieszkać sam. Uciekłem do mamy. Dostałem obłędu, dosłownie. Łączyłem wtedy tarota z medytacjami nad szlachetnymi kamieniami. Na szczęście w pewnym momencie poznałem kogoś, kto ostro powiedział mi, że powinienem z tym wszystkim skończyć. Pamiętam świetnie dzień, gdy pojechałem do lasu, spaliłem i głęboko zakopałem wszystkie karty, książki i zapisane przeze mnie kabały. Poczułem ogromną ulgę.
Zraniona pamięć
Później, gdy już się nawróciłem, musiałem przejść przez modlitwę o uwolnienie. Dlaczego? Bo największe rany tarot zostawia w pamięci. Ja, niestety, ciągle pamiętam konkretne jego wyroki, werdykty. Wiem, że teraz, w nowym życiu, nie mają już nade mną władzy, ale ciągle wracają. Po takich przejściach jak moje konieczna jest modlitwa o uleczenie pamięci.''
źródło Portal wiara.pl
Czy tarot może zabić- nie spotkałam się z czymś takim i osobiście sądzę że nie, ale można się od kart uzależnić i to jest najbardziej niebezpieczne, oraz doprowadzić to pewnego rodzaju psychozy.
Czy niebezpieczne jest dotykanie cudzych kart- z mojego doświadczenia mogę napisać że nie.
Mój pierwszy tarot Marsylski, dostałam od mojej koleżanki, która z niego korzystała, ja uczyłam się z niego korzystać i nic mi się nie stało, jedyne co to nie czułam pociągu do tej talii, zamieniłam się więc z inna znajomą na karty, dałam jej Marsylskiego, a ona dała mi swojego tarota, którego się bała, uznała go bowiem po pewnym zdarzeniu za niebezpiecznego.
Ja korzystałam z tych kart, często je przeglądałam i tasowałam (niekiedy bez wróżenia) i również nic mi się nie stało. Ogólnie mam trzy talie kart tarota- ten od znajomej, Tarota Świetlistej Drogi- obecnie z niego korzystam- i tarota anielskiego.
Także taki pogląd jak, nie wolno dotykać cudzych kart, bo coś się stanie uważam za zabobony.
Oczywiście nie mam nic przeciwko jak ktoś nie życzy sobie, by inna osoba dotykała jej talii, bo sama tak mam jeśli chodzi o wahadełko, no ale to już inna bajka
Temat odświeżam, bo jest ciekawy.
Pozdrawiam.