Lądowanie UFO w Chałupach – 08.08.1981 r.

Artur1996

Lądowanie UFO w Chałupach – 08.08.1981 r.

Post autor: Artur1996 »

Było wiele doniesień o spotkaniu z przedstawicielami obcej cywilizacji ale to przykuło moją uwagę dlatego pragnę wam poniżej przedstawić relację świadka który owe przeżycie przeżył osobiście.Upalne popołudnie sierpniowego dnia zostało zamącone niezwykłym wydarzeniem. Około sześciu tysięcy plażowiczów na wybrzeżu Bałtyku w Chałupach na półwyspie helskim było mimowolnymi świadkami pojawienia się czegoś, co wówczas jeszcze było dla większości niepojęte. Wielu zresztą prawdopodobnie w ogóle nie zwróciło uwagi na różową chmurkę nadlatującą od strony Władysławowa, miejscowości leżącej u zachodniego skraju półwyspu.

Chmurka zapadła w nadbrzeżne chaszcze, ale i to też nie wywołało zainteresowania wylegujących się na słońcu ludzi. Pan Ryszard K. (dotychczas we wszystkich publikacjach na ten temat zmieniano mu imię na „Krzysztof”), 38-letni wówczas artysta malarz miał już dość upału i bezczynności, ubrał się więc nieco i poszedł w stronę rzadkiego tu sosnowego lasku by drogą idącą w nim dotrzeć do campingu, gdzie mieszkał.

Relacja pana Ryszarda:

„Dochodząc tam widziałem idącą za mną parę starszych ludzi z pięknym biało-czarnym buldogiem. Jestem plastykiem i dlatego wzrokowo zapamiętałem obraz tego pieska.” - Tak zaczyna swą relacje pan Ryszard.

„Gdy wchodziłem między drzewka oni byli jakieś dwieście metrów za mną. Idąc w głąb rzadkiego lasu nie myślałem o niczym, dlatego uwagę moją przykuła „ważka” koloru pomarańczowego i wielkości dłoni polatująca bezgłośnie przed moją twarzą. Na nic nie zdało się odpędzanie jej dłonią, uparcie trzymała się przede mną i mimo woli kierowała ku sobie moją uwagę. Patrząc w jej kierunku ujrzałem jak o jakieś siedemdziesiąt metrów ode mnie w poprzek ścieżki przebiegło długimi płynnymi susami dwóch harcerzyków ubranych w ciemnozielone kombinezony. Nie zastanowiło mnie wówczas takie nonsensowne zestawienie: upał sięgający do plus trzydziestu stopni w cieniu i harcerze ubrani w kombinezony zapięte pod szyję. Mimo woli szedłem więc w ich kierunku. Po przejściu kilkudziesięciu metrów i skręceniu za lekkim zakrętem zobaczyłem ich znowu. Teraz stali obaj w poprzek ścieżki w lekkim rozkroku trzymając ręce lekko ugięte w łokciach „jak kowboj szykujący się do wyjęcia colta”.

Byłem w tym momencie nie dalej niż o dwanaście metrów. Zrobiło mi się zimno i gorąco z wrażenia gdy nagle uświadomiłem sobie, że to nie są ludzie. Patrzałem na nich a oni na mnie. Stali nieruchomo, obaj zupełnie identyczni, jak dwie kukły odlane z jednego tworzywa albo z jednej sztancy. Wzrostu nie więcej niż 1,60 metra, w ciemnozielonych kombinezonach ciasno opinających ich sylwetki. Twarze mieli nieco innej barwy, bardziej oliwkowo zielonkawe, duże ciemne oczy z białkami jak u ludzi. Nosy ledwo zaznaczone a zamiast ust tylko poziome kreski. Nie odzywali się ani nie zachowywali agresywnie w stosunku do mnie pomyślałem więc, że pogadam sobie z nimi i tak szedłem powoli w ich stronę. Byłem już od nich nie dalej niż cztery kroki i nagle „posłyszałem” w głowie przekaz od nich: „nic nie mów, przechodź”, W tym samym momencie zauważyłem stojący za nimi w lesie dziwny pojazd, wyglądający jak pozioma srebrzysta pestka od śliwki”. Dochodziłem już do nich i nagle obaj oni znaleźli się nie frontalnie zwróceni do mnie jak przed chwilą a bokiem, na krawędzi ścieżki. Nie zauważyłem żadnego ich ruchu kiedy zmienili pozycję względem mnie. W tym momencie gdy mijałem ich z odległości nie większej niż dwa metry czułem ich nieruchomy wzrok na sobie. Miałem ich ze swej prawej strony i poczułem odrętwienie lewej połowy czaszki. To uczucie utrzymywało się później przez jakieś trzy dni i minęło stopniowo. Mijając ich zobaczyłem, że mają na pasach zawieszone dziwne urządzenia: to były jakieś prostokątne pudełka czarnej barwy i zwisające z nich fioletowe jakby kable czy rurki zwinięte spiralnie. Każdy z nich miał też od podbródka aż do pasa szeroki na jakieś trzy centymetry złocisty, wypukły pas, pokarbowany poprzecznie.

Minąwszy ich „z duszą na ramieniu” nie wytrzymałem i obejrzałem się za nimi. Stali nadal na ścieżce, znów twarzą do mnie. Teraz zobaczyłem po raz drugi w krzakach ten ich pojazd, był tym razem przy tej samej wysokości jakby o połowę krótszy.
Gdy podchodziłem do nich po raz pierwszy widziałem, że ciało ich od połowy piersi do połowy ud osnute jest opalizującą mgiełką ciągnącą się w głąb lasu w stronę tego ich obiektu.

Szedłem więc dalej leśną ścieżką, chcąc wyjść z lasu. Doszedłszy do mniejszej gęstwiny przypomniałem sobie o tej parze starszych ludzi, którzy szli za mną zanim wszedłem do lasu. Postanowiłem zaczekać na nich na skraju gęstwiny by mieć potwierdzenie, że i oni widzieli te istoty i ten dziwny ich pojazd.

Stanąłem więc na ścieżce czekając na ich nadejście. Widziałem ich nadchodzących i tak zagadanych między sobą, że na nic nie zwracali uwagi. Obok nich biegł bez smyczy ich pies i węszył wokoło. Czekałem aż nadejdą i będą tuż obok, i nagle zorientowałem się, że oni oboje a co dziwniejsze i ich pies również przeszli przeze mnie na wylot, tak jakbym był niewidzialnym duchem.
Przeraziłem się nie na żarty. Czy ja już może umarłem? Pomyślałem i uszczypnąłem się mocno w rękę. Poczułem ból i to mnie zreflektowało, że jednak żyję… Pobiegłem za nimi, a zdążyli już odejść kilkadziesiąt kroków, i dobiegając do starszego pana mocno szarpnąłem go za ramię czy nie widzieliście mnie na ścieżce i przeszliście przeze mnie jakbym był z powietrza? Krzyknąłem nie panując nad swymi nerwami.

Starszy pan wyrwał mi się, ale widząc moje wzburzenie spojrzał na mnie uważnie i popukał się palcem w czoło, mrucząc coś pod nosem o pomylonych. Nie wiele myśląc zawróciłem by biec z powrotem na plażę, ale żeby było szybciej odbiegłem trochę z tego miejsca i pobiegłem wzdłuż toru kolejowego, nieco pustszą przestrzenią. Do plaży dobiegłem jak się okazuje o godzinie 18:30.

Wielokrotnie później grupy badaczy i on sam powtarzały tą trasę poruszając się na poszczególnych odcinkach z taką prędkością jaką on relacjonował opisując zdarzenie. Za każdym razem zajmowało to 17-18 minut, podczas gdy zajęło to mu wówczas pełne 30 minut. Coś się tu nie zgadzało. Postanowiliśmy więc przebadać całą trasę jego poruszania się krok po kroku, minuta po minucie. Pozornie wszystko ” grało”, z wyjątkiem jednego momentu.

Gdy mijał ich na ścieżce – chwilę wcześniej widział ich obiekt z „boku”, jako dość długą „pestkę od śliwki srebrzystego koloru”. Po paru sekundach uczuł drętwienie połowy głowy i wówczas zobaczył ich UFO jako jakby „skrócone” w poziomie ale mające tą samą co poprzednio wysokość.

Świadka przesłuchiwany był przez wiele dni – za jego aprobatą – wiosną 1982 roku. Każde jego zeznanie nagrywano na taśmę, by czynić później porównania pomiędzy kolejnymi nagraniami by wyłowić jakieś istotne elementy, których świadomie mógł nie pamiętać. Zdarza się tak właśnie, że świadek czasami coś mimo woli powie, na co sam nie zwraca świadomie uwagi. Coś co tkwi w jego podświadomości i stara się ujawnić wbrew jego świadomej uwadze.Zatem zadano mu kilka pytań znienacka.
Zadane pytania świadkowi:
- „w którym momencie nastąpił kontakt?”

I on tu odpowiedział bez namysłu, bez zastanowienia się nad tym jak istotny jest sens jego odpowiedzi.

- „To było wówczas gdy mijałem ich na ścieżce...”

Przerwał i zaniemówił w zaskoczeniu nagle pojął sens tego co przed chwilą wyrwało mu się z ust. Chwilę zastanawiał się i powoli dodał

- „Tak, to było wówczas.”

Wydaje mi się, że nie jest tu istotnym opisywanie poszczególnych jego zeznań, powtarzających się opisów. Skupmy się na tym co koniec końców opowiedział i jaką istotną treść zawierał jego kontakt z przedstawicielami cywilizacji innej niż ludzka.

- „Dochodzę do nich na ścieżce i nagle znika świat wokoło mnie„ – tak zaczął swoją długą a istotną relację świadek.

- „To tak jakbym znalazł się w jakimś punkcie przestrzeni i ten punkt błyskawicznie rozszerza się do gigantycznej kuli ona w mgnieniu oka rośnie i staje się wszechświatem. Nie widzę nikogo koło mnie, jednak czuję jakby oni byli przy mnie kierują moją uwagę na poszczególne okolice tej przeogromnej przestrzeni. Widzę olbrzymią gorejącą gwiazdę, buchającą żarem jak gigantyczny piec. Do mojej świadomości dociera od nich wieść, że to „kwazar” ku któremu nieuchronnie zmierza ich galaktyka. Oni tam, w tej galaktyce mają swoją siedzibę, ale do tego kwazara dotrą i zostaną nieuchronnie pochłonięci dopiero za około milion lat ziemskich. Oni są na wyprawie mającej na celu znalezienie takiej okolicy we wszechświecie dokąd mogliby przesiedlić swoją rasę, ale ani Ziemia ani nasz układ słoneczny nie odpowiadają ich potrzebom. Są tu jakby przejazdem, wskutek nieprzewidzianego splotu przypadków pozostawili na Ziemi, w naszym kraju sześciu swoich towarzyszy, w tym jedną drugiej płci (tu rozumiem , ze chodzi o kobietę). Oni nie wtrącają się w nasze życie ale proszą mnie bym im pomógł odszukać te istoty. Nie obiecują niczego w zamian, ale… - tu zamilkł.

Jeszcze zanim mogłem opublikować jakieś bardziej dokładne dane o tym incydencie, lecz wiedząc już, że celem przybycia tych „zielonych ludków” była prośba o pomoc – opisałem to w miarę dokładnie i opis na jedenastu stronach maszynopisu zaniosłem do „naczelnego” j warszawskiego miesięcznika „Perspektywy”. Była to dopiero jesień 1981 roku, przed stanem wojennym. Redaktor długo czytał w mojej obecności mój maszynopis a ja stałem i czekałem. Wreszcie odezwał się:

- No, dobrze wydaję mi się, że pan napisał taki długi artykuł tylko po to, by poszła w świat wieść o tym jak rozpoznać tych pozostawionych tu… Zdziwi się pan, ale ja to puszczę bez żadnych skreśleń…

Artykuł ukazał się z datą 31 grudnia 1981 roku. Wydaję mi się, że niektórzy z Czytelników pamiętają z niego rysunek wykonany przez naocznego świadka przedstawiający „ufonautę” wysokiego na całą stronę? Siłą rzeczy były w nim niedopowiedzenia, gdyż istotny sens przekazu ujawniać się zaczął dopiero dokładnie rok później. Lądowanie miało miejsce 8 sierpnia 1981 roku, zaś w rok po tym fakcie, 8 sierpnia 1982 roku do Chałup przyjechał pan Miłosław Wilk. Od dnia jego przybycia zaczął się okres odkrywania przedziwnej sieci niewidzialnych i prawie niewyczuwalnych kanałów i tuneli warunkujących pojawianie się UFO w ogóle.

Kim jest Miłosław Wilk?

Ukończył Akademię Rolną (dawniejszą i obecną SGGW), specjalizując się w melioracjach wodnych. Studiował ponadto matematykę oraz bez istotnej potrzeby a kierując się zamiłowaniem w tym kierunku ukończył też uniwersyteckie studia w zakresie historii sztuki.

W chwili gdy to piszę, jest 2002 rok (M. Wilki zmarł 14 lipca 2009 r. – przyp. projekt npn) p. Wilk pomimo, że przekroczył wiek emerytalny nadal jest zatrudniony na pełnym etacie jako pracownik nauki w jednej z państwowych instytucji zajmującej się badaniem promieniowania radioaktywnego. Jego badaniami w zakresie wykrytej przez niego „sieci Wilka” interesują się fizycy niemieccy oraz archeolodzy zagraniczni. Jak to zwykle u nas bywa, większą estymę dla niego mają archeolodzy i historycy szwajcarscy, szwedzcy i niemieccy niż nasi rodzimi…

W roku 2002 mija dwadzieścia lat prowadzonych bez przerwy badań nad tymi przedziwnymi drogami dopływu do naszej planety informacji, docierającej z głębin kosmosu w najdziwniejszy z możliwych sposobów: przy pomocy wiązek promieniowania tachionowego, czyli wiązek „przyśpieszonych fotonów” pokonujących zaklętą dotychczas barierę „c”., prędkości światła. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu to co tu podaje wyda się bzdurą i nonsensem.

„Einstein przecież udowodnił opracowując teorię względności, że pokonanie bariery prędkości światła jest niemożliwe...” – Taki argument mogą wysuwać sceptycy, nie znający jednak dogłębnie Teorii Względności.

I rzeczywiście: do czerwca roku 2000 to było niemożliwe… i to pomimo tego, że Richard Feynmann, laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki już w roku 1965 opublikował, że jego zdaniem elektron obdarzony dodatnim ładunkiem elektrycznym, czyli tak zwany „pozyton” tak naprawdę posiada czas życia liczony w nanosekundach (miliardowych jej częściach) dlatego, że cofa się w czasie, jest więc efektem przeskoku zwykłego elektronu poprzez układ czarnej dziury, czyli tunelu czasoprzestrzennego. W roku 2000, profesor Lijum-Wang z Uniwersytetu Prnceton potwierdził, że właśnie wiązka „przyśpieszonych fotonów” przekracza prędkość 300 tys.km/sek uzyskując aż 90 000 000 km/sek.

Jak to możliwe?

Otóż Teoria Względnności zakłada, że prędkości 300 tys.km/sek. nie może przekroczyć cząstka elementarna posiadająca masę spoczynkową a własnie foton taką nie jest ! Istnieje tylko w ruchu i nie mając masy spoczynkowej może przekroczyć tą prędkość.

W Chałupach na Helu, 8 sierpnia 1982 roku Miłosław Wilk po raz pierwszy odkrył coś, czego rozwinięcie całkowicie zmieniło kierunek naszych dociekań ufologicznych. Od tego czasu minęło już dwadzieścia lat, a licząc od pojawienia się tam UFO aż 21. Czy zmieniło się cokolwiek w życiu człowieka, któremu dane było spotkać się na leśnej ścieżce z tymi dwoma przybyszami z odległego kosmosu?

Skontaktował się on ze mną wiosną 1999r. Oto jego słowa:

- „Od tego spotkania w lesie z nimi całkowicie zmieniło się moje życie. Do tego czasu tego zdarzenia byłem plastykiem, nawet dobrym. Później zacząłem interesować się wiedzą niekonwencjonalną, ezoteryką, radiestezją, astrologią, jogą. Całkowicie się w tym pogrążyłem. Idę teraz świadomie drogą rozwoju własnej osobowości, inspirowany tym spotkaniem z przed lat z tymi, co pomogli ludzkości już niejednokrotnie.”

W ostatnich latach rozwijając swoje nadzmysłowe zdolności poznał tajniki czakroterapii. Dzięki umiejętności stymulacji i wzmacniania czakramów u ludzi potrzebujących pomocy w polepszeniu swego stanu zdrowie stwarza nową gałąź bioterapii. Nie poprzez oddziaływanie dopływem zewnętrznych energii a przez ujawnianie tych sił, które drzemią w każdym człowieku i mogą być ujawnione dla jego dobra.
W miejscu lądowania UFO w Chałupach stwierdzono siedem śladów po podporach obiektu, które wycisnęły w gruncie okrągłe odciski, kształtu półkolistej „miski”. Dno każdego z tych śladów było utwardzone na kamień. W piasek na dnie śladów wprasowane były kawałki patyków z nadmorskich wiklin. Gdy jeden z badaczy usiłował wydłubać taki kawałek patyka z dna śladu poczuł coś dziwnego…

- „To było tak jakbym wsadził dłoń w jakąś ciągnącą się galaretę i do tego bardzo zimną. Czułem, że mi dłoń drętwieje, nie wyjąłem jej lecz raczej siłą wyrwałem, ale jeszcze przez wiele godzin miałem uczucie, że jest oblepiona jakąś niewidzialną ciągnącą się masą.”

Naoczny świadek mijając ufonautów na ścieżce poczuł odrętwienie prawej półkuli czaszki. On też miał uczucie przez kilka dni, że ma tą prawą półkulę odrętwiałą ale to uczucie stopniowo znikało.

Badając rozkład czasu w momencie od wejścia do lasu świadka aż do momentu przybiegnięcia na plażę stwierdzono, że nie mogło to trwać dłużej niż 18 minut. Trwało zaś pół godziny.

Gdzie podziało się 12 minut?

Przesłuchując świadka pamiętałem co przytrafiło się mnie samemu niepełna sześć tygodni wcześniej w Warszawie w czasie przylotu dwóch UFO dnia 25 czerwca 1981 roku. Dlatego orientowałem się, że należy zwracać uwagę na pozornie mało ważne fragmenty relacji i urywkowe, pozornie nieważne spostrzeżenia. Pytanie zadane świadkowi, pozornie nie mające związku z jego relacją okazało się strzałem w dziesiątkę, przełamało jakby niedopowiedziana barierę psychiczną,wyrwało mu tkwiącą w podświadomośći zapamiętaną przecież nieświadomie bardzo istotną część jego przeżyć.

Miłosław Wilk jak i inni badacze ufolodzy w następnych paru latach starali się odszukać jeszcze jakichś świadków, którzy by oprócz „zwierzeń w zaufaniu” zechcieli podpisać swym imieniem i nazwiskiem oraz adresem to, co wzrokowo widzieli w momencie tych wydarzeń w Chałupach w dniu 8 sierpnia 1981 roku. Niestety, tak jak to zwykłe bywa kilka tysięcy ludzi było na plaży, wielu z nich w rozmowach potwierdzało, że widziało wpierw nadlatującą różową chmurę w stronę tego miejsca, gdzie główny świadek spotkał tych dwóch „obcych”, wielu widziało też w momencie czasu pomiędzy wejściem świadka do lasu a wybiegnięciem z niego – również „różową chmurkę „ulatującą” w niebo ale tylko dwie osoby odważyły się podać swoje personalia tylko do wiadomości badaczy. Byli to, prawnik, adwokat z Warszawy i jedna ze studentek, też że stolicy. Łącznie z panem Ryszardem było to „aż” trzy osoby na kilka tysięcy, z których co najmniej czwarta część widziała wzrokowo przynajmniej część wydarzeń w tym dniu. Nie zapominajmy jednak, że miało to miejsce za czasów PRL, jeszcze przed stanem wojennym. Takie wówczas było nastawienie większej części społeczeństwa do tych spraw, opierające się przecież nie tylko na obawie przed wyśmianiem przez niedowiarków ale i na „oficjalnym stanowisku przedstawicieli równie oficjalnej nauki, finansowanej przez władze” (…)
Zródło:Serwis NPN
Artykuł opracował:Artur1996
:)
ODPOWIEDZ

Załóż konto lub zaloguj się, aby dołączyć do dyskusji

Aby wysłać odpowiedź, musisz być zarejestrowanym użytkownikiem

Załóż konto

Nie masz konta? Zarejestruj się, aby dołączyć do naszej społeczności
Członkowie forum mogą zakładać tematy i śledzić odpowiedzi
Jest to bezpłatne i zajmuje tylko minutę

Zarejestruj się

Zaloguj się

Wróć do „Artykuły”