Pamiętacie artykuł "Rok 2013, czyli co robić, gdy apokalipsy nie będzie"? Opisuje on mniej więcej, jak zwykle wygląda statystyczny koniec świata, jak ci prorocy od siedmiu boleści obiecują "wielką przemianę" tudzież "wielką rozpierduchę" i co się dzieje, gdy ani przemiana ani rozpierducha za cholerę wystąpić nie chcą.
Właśnie jeden z takich końców świata dane nam jest obserwować. Wszyscy wiedzą, o czym mówię.
W linkowanym artykule w jednym fragmencie autor wspomina, że po "nieudanym" końcu świata piewcy apokalipsy wydają kolejne publikacje i zaczynają tłumaczyć, "co poszło nie tak".
Nie inaczej jest i tym razem. Jak czytamy na Onecie:
Amerykański duchowny Harold Camping, który utrzymywał, że koniec świata powinien nastąpić 21 maja 2011 roku, przyznał, że pomylił się o pięć miesięcy - podaje serwis lenta.ru. Teraz 89-letni kaznodzieja stanowczo przekonuje, że świat przestanie istnieć 21 października tego roku.
Camping tłumaczy, że wyznaczając datę apokalipsy na 21 maja, miał na myśli początek procesu duchowego zniszczenia świata, które wkrótce przerodzi się w zniszczenie materialne. - 21 października świat zostanie zniszczony. (...) Wszystko skończy się jednego dnia, w jednym momencie - powiedział w poniedziałek Camping podczas swojego wystąpienia w radiu.
Komentując swoją pomyłkę, kaznodzieja przypomniał, że nigdy nie mówił, że jest nieomylny i zajmował się tylko analizą tekstów biblijnych, w którą - najwidoczniej - wkradły się jakieś błędy.
89-letni amerykański badacz Biblii wcześniej twierdził, że koniec świata rozpocznie się 21 maja 2011 r i trwać będzie aż do 21 października tego roku. Szef internetowego radia religijnego Your Family, prognozował, że Ziemię nawiedzą trzęsienia Ziemi, które w każdym kraju miały się rozpocząć o godz. 18 czasu lokalnego.
Tak. "Wtedy myślałem o czymś innym a wyszło co innego". A ostatecznie nic nie wyszło i nie wyjdzie - bo nie ma prawa. Historia znów się powtarza. Ciekawe, czy ktoś mu jeszcze wierzy (oby nie).